18.06.09, 22:18
Paweł Homa: Program III to świetne miejsce na realizowanie swoich marzeń
Marcin Kwaśny: Trójka to stacja mająca wielką liczbę wiernych słuchaczy, dla których rozgłośnia ta jest synonimem magii. Jak to wygląda od drugiej strony? W środku też czuć tę wyjątkowość?
Paweł Homa: Każda osoba, która tu trafia zawodowo, czy nawet zupełnie przypadkiem – na chwilę czuje, że jest w miejscu wyjątkowym. Pamiętam, kiedy kilkanaście lat temu trafiłem tu pierwszy raz, jeszcze jako słuchacz. Przyjechałem do warszawskiej Stodoły na koncert Fisha, po którym audycję miał Pan Kaczkowski. Do dziś wspominam jak wielkim dla mnie wydarzeniem i przeżyciem było to, że mogłem stanąć na korytarzu i przez szybę w reżyserce przez kilkanaście sekund patrzeć i słuchać człowieka, którego na co dzień słuchało się w domu.
M.K.: Później m.in. ten człowiek stał się kolegą z pracy…
P.H.: To było dla mnie niesamowite, kiedy nagle ludzie, których się słuchało, traktowało jak mistrzów i którzy budowali poczucie magii Trójki stali się tak bliscy. To fajnie brzmi, kiedy możesz powiedzieć o ludziach tego pokroju, co np. Piotr Kaczkowski, że „to moi koledzy z pracy”. Niezwykłe było też to, że w tym samym pokoju redakcyjnym siedział Kuba Strzyczkowski, a za ścianą pan Marek Niedźwiedzki. To szalenie interesujące poruszać się wśród tak wybitnych osobowości. Trójka to takie miejsce, które z jednej strony nobilituje dziennikarza, ale z drugiej uczy go pokory. W tym miejscu rzadko się zdarza, żeby komuś odbiła do głowy woda sodowa, bo na co dzień przechodzisz po korytarzu obok takich osób od których człowiek cały czas się uczy.
M.K.: Początki były trudne?
P.H.: Każdy człowiek, który przychodzi do nowego miejsca wie, jak bardzo ważne jest znaleźć osobę, której może zaufać, z którą można bez stresu porozmawiać, albo pytać o rzeczy, których nie rozumie. Dla mnie największym radiowym przyjacielem zarówno wtedy, jak i dziś jest Michał Olszański. Kiedy ja zaczynałem w Trójce, on był jej dyrektorem. Co zaskakujące - nie było między nami żadnej bariery i to on wprowadził mnie do pracy tutaj.
M.K.: Odczuwałeś tremę przed kolegami z pracy?
P.H.: Jasne, bo jak człowiek pierwszy raz ma się odezwać przy takich osobach jak Niedźwiedzki, to czuje się podenerwowany. To zrozumiałe, bo wiesz, że jeśli popełnisz gafę, to dostaniesz po uszach i następnym razem trudno będzie cokolwiek powiedzieć.
M.K.: Zanim zacząłeś pracę w Trójce, byłeś w RMF-ie. W odbiorze są to zupełnie inne stacje. Jak to natomiast wygląda od środka – można je jakoś porównać?
P.H.: Trudno powiedzieć czego więcej – różnic, czy podobieństw. W zasadzie chodzi o to samo - żeby mówić do mikrofonu tak, aby osoba po drugiej stronie nie nudziła się przy tym. RMF z całą pewnością nauczył mnie warsztatu. To była stacja, która wtedy, czyli w połowie lat 90-tych była najbardziej zaawansowana technologicznie. Montaż komputerowy, sprzęt cyfrowy – dziś pracują na tym wszyscy, a wtedy nikt. To niesamowicie upraszczało życie radiowca. Pamiętam jak trudno było mi na początku w Trójce, gdzie kiedy przyszedłem był jeszcze montaż na taśmach szpulowych. To trochę tak, jak przesiąść się z luksusowego auta do wielkiej, starej ciężarówki bez wspomagania kierownicy. Teraz już na szczęście tych różnic nie ma.
M.K.: Pomijając kwestie techniczne, to różnice są olbrzymie np. w sposobie podawania informacji…
P.H.: Informacje w RMF-ie są szybkie i krótkie. W Trójce jest większa szansa na zgłębienie tematu. Dla mnie, jako dziennikarza informacyjnego to bardzo ważne, że mogę oprócz przedstawienia suchych faktów poszukać ich źródeł, spróbować je wytłumaczyć i powiedzieć o tym, co mogą one przynieść w przyszłości.
M.K.: Praca w RMF-ie to dla wielu radiowców wielka nobilitacja. Ty natomiast zamieniłeś tę stację na III Program PR. Praca tu, to marzenie, które kiedyś wreszcie się zrealizowało, czy może trafiłeś tu wcześniej się nad perspektywą pracy w Trójce w ogóle nie zastanawiając?
P.H.: Ja pracowałem w oddziale RMF-u w Rzeszowie. Dla młodego chłopaka na studiach praca w stacji, która ma w regionie największą słuchalność, to było gigantyczne przeżycie. W połowie lat 90-tych ludzie za żółto-niebieskimi koszulkami byli skłonni wskoczyć w ogień. Pamiętam jak przechodziło się przez osiedla, to dzieci śpiewały sygnał RMF-u. To było fenomenalne. Dla mnie praca w tej stacji to była z całą pewnością świetna szkoła warsztatu dziennikarskiego. Jednak ludzie zajmujący się słowem w stacjach komercyjnych chyba nie mają zbyt wielu okazji do tego, żeby się w pełni zaprezentować. Myślę, że w żadnej rozgłośni ogólnopolskiej nie ma tak dużej ilości słowa, co w Trójce.
Program III to świetne miejsce na realizowanie swoich marzeń – jeśli czegoś bardzo chcesz, to tu się to spełni. Chcesz jeździć po świecie? Będziesz jeździł po świecie. Wolałbyś zajmować się Sejmem, polityką? Nie ma problemu – rób to. W Trójce nie ma jakichś sztucznie wytworzonych barier. Jeśli pokażesz, że coś Cię bardzo interesuje i jesteś w czymś naprawdę dobry, to będziesz mógł się w tym realizować.
M.K.: W jaki sposób tu trafiłeś?
P.H.: Na moją pracę w Trójce złożyło się wiele przypadkowych sytuacji. Przez przypadek trafiłem z Rzeszowa do telewizji w Warszawie. Był casting, na który poszedłem i udało mi się wygrać – byłem w gronie sześciu szczęśliwców, którzy dostali propozycję współpracy z telewizją. Jednak ta kompletnie mi się nie podobała. Telewizja dla radiowca, który z radia musi zrezygnować jest trudnym miejscem. Tam rządzą zupełnie inne reguły. Któryś ze znajomych montażystów powiedział mi wtedy „Ty jesteś radiowcem, dlaczego się tu męczysz?”. Dał mi numer do swojego znajomego – jednego z kierowników Trójki i tak się to zaczęło. Program III to takie miejsce, w którym każdy dostaje szansę. Masz czystą kartę – jeśli jest z Ciebie pożytek, to zostaniesz. Żeby tak się stało musisz bardzo chcieć, być bardzo dyspozycyjnym i wtedy jest szansa, że odnajdziesz tu swoje miejsce.
M.K.: Twój największy sukces w tej stacji?
P.H.: Może nie nazwałbym tego sukcesami, ale z pewnością mogę powiedzieć, że najciekawszymi momentami i największymi przygodami w tej pracy były wyjazdy zagraniczne. Dziennikarz jest osobą ciekawą ludzi i świata, a wyjazdy są tej ciekawości zaspokojeniem. Pozwalają nabrać dystansu do tego, co się dzieje na naszym podwórku i umożliwiają człowiekowi sprawdzić się w zupełnie nowych warunkach. To fajne, że można robić to, co się lubi i jeszcze dostawać za to przyzwoite pieniądze. Gdybym nie pracował w Trójce, to pewnie nigdy nie byłbym np. na meczu 1/8 Copa Libertadores. Największym i chyba najtrudniejszym przedsięwzięciem był pierwszy „Rajd Europa”, kiedy Trójka nie robiła jeszcze takich wyjazdów. Na rok przed wejściem Polski do Unii Europejskiej odwiedziłem wtedy w ciągu dwóch tygodni 15 europejskich stolic starej wspólnoty. Nikt nie sądził, że to się uda. To było takie pierwsze duże przedsięwzięcie, od którego pewnie trochę były uzależnione moje dalsze losy tutaj.
M.K.: Często wyjeżdżacie wspólnie z Robertem Kantereitem – to tylko zażyłość radiowa, czy może przenosi się ona na relacje prywatne?
P.H.: Pewnie skłamałbym, gdybym powiedział, że się umawiamy co tydzień na piwo, bo raczej nie, ale np. często chodzimy razem na mecze, bo obaj jesteśmy kibicami. Myślę, że to w jakimś stopniu przyjaźń, bo gdyby tak nie było, to nie wiem jak wytrzymywalibyśmy ze sobą miesięczne wyjazdy w czasie których mieszkamy zwykle w jednym pokoju. Robimy obydwaj taki sam, wielki bałagan, zazwyczaj zatruwamy się tymi samymi posiłkami, później podobnie przechodzimy te zatrucia. Robert kiedyś powiedział, jak przyjechaliśmy tutaj do radia, że w sumie moglibyśmy być małżeństwem, skoro wytrzymujemy ze sobą tyle czasu bez kłótni. Zawsze jak wyjeżdżamy, po np. tygodniowym pobycie gdzieś, to zakładamy tabliczkę „proszę nie wchodzić”, żeby pani sprzątająca zobaczyła to pobojowisko dopiero, kiedy będziemy już poza hotelem, a najlepiej w samolocie. Robert zawsze mówi, że pokoje, w których mieszkamy można oczyścić tylko za pomocą miotaczy ognia…
Aktualnie nie mamy ofert pracy.
Dodaj swoją ofertęZapraszamy do współpracy. Cena dodania do katologu od 149 PLN netto.
Komentarze